Siedzę na łóżku i wyglądam przez okno. Poza wyludnionymi ulicami nic się nie zmieniło. Słońce zachodzi. Księżyc wschodzi. Chmury przesuwają się po niebie. Dziś wyjątkowo pięknie, na szaro wieczorem się chmurzą. Życie płynie, ale jakby wolniej. Ziemia nie straciła na krągłości. Nie wyjdę do kina, ani do restauracji. Nie zjem też ciasta na mieście. Zamiast zabiegu kosmetycznego w profesjonalnym salonie, mogę zrobić naturalny krem do twarzy w domu. Zamiast kolejną sukienką na witrynie sklepu, zachwycę się uśmiechniętym przechodniem, który zdobył papier toaletowy ;)
Czas zwolnienia. Moment wycofania. Czuję, jak moje ciało próbuje "nadążyć" za zmianami. Zwyczajnie zatrzymać się. Jakikolwiek większego rodzaju wysiłek, wymaga skupienia i obecności. Lekko fokusuję się na prostych czynnościach. Potrzebuję leżeć? Ok. Chcę dłużej pospać? Ok. Chcę cały dzień z kubkiem herbaty wyglądać przez okno? Ok. Jakbym nic więcej z siebie wykrzesać nie umiała. Jakby to było maksimum moich aktualnych możliwości.
Nie biczuję się za to. Akceptuję i łagodnie przyjmuję. Świat zwolnił i jakby ulotniła się ze mnie potrzeba robienia "na czas", bo jaki czas? Czym, że teraz jest czas? Może transformuje się we mnie coś, jeszcze niewytłumaczalnego? Może następuje odrodzenie, o jakim jeszcze nie mam pojęcia, w moim analitycznym, chcącym wiedzieć wszystko i mieć nad wszystkim kontrolę, umyśle? Może stąd to cielesne zmęczenie, aby egotyczny umysł nie przeszkadzał?
To co jeszcze kilka dni temu, miało dla mnie znaczenie, czuję jak się unicestwia. Coraz mniej we mnie oceny i kwestionowania czegokolwiek. Coraz więcej przestrzeni w przestrzeni. Wyrozumiałość, akceptacja, zrozumienie. Coraz pewniej zaglądam w oczy ludziom mijającym mnie na ulicy. Coraz bardziej zwracam na nich uwagę. Są tu. Ich plany zmieniły się, tak jak moje. Próbują odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Najlepiej jak potrafią, radzą sobie z lękiem, niepewnością, ograniczeniami i przymusem. Aktualnie mamy szansę zobaczyć, jak wiele nas łączy, a konkretnie, że praktycznie nic nas nie dzieli.
Zamykam oczy i wiem, że nie jestem sama. Ona też tu jest. Rozgoszczona na dobre w moim sercu. Moja wewnętrzna opiekunka, niczym matka otula mnie swoją miłością i wyrozumiałością. "Poleż sobie kochanie" mówi do mnie. Nic nie musisz. Odpocznij. Zregeneruj się. Wszystko będzie dobrze. Zapewnienia te, łagodzą moją niepewność niczym głaskanie po głowie.
"Co dalej?", próbuje przebić się zabłąkana, ogłuszona spokojem myśl. Zauważam ją, ale nie łapię. Czy jakakolwiek strategia jest teraz potrzebna, gdy tak pięknie ciemnieje niebo?
Czuję tęsknotę. Przedziera się gdzieś z dalekich zakamarków mojego wnętrza wspomnienie. Nie jestem pewna czy dotyczy tego, co faktycznie przeżyłam. Jest trudne do uchwycenia. Po prostu je czuję, że gdzieś wewnątrz mnie jest mi bardzo dobrze. Niezachwiana pewność, że jestem trzymana i zaopiekowana. Niewysłowiona miękkość. Nie chcę się z niej wynurzać. Nie chcę jej utracić i zaburzyć myśleniem. Pozwalam sobie czuć ten błogi spokój i zatracenie czasu. Czy ja kiedykolwiek się tak czasowo zatraciłam? Kiedy ostatni raz wyglądałam przez okno, z takim totalnym zawierzeniem siebie Życiu? Nic nie muszę. Nic teraz nie jest ważniejsze od zwolnienia.
Zatrzymaj się dla siebie. Zatrzymaj się dla mnie. Zatrzymaj się dla świata. Zobacz gdzie jesteśmy. Zregeneruj ciało. Zrelaksuj umysł. Zaakceptuj lęk, jeżeli się pojawia. Nie walcz z niczym. Nie trać energii. Kochaj jeszcze mocniej. Właśnie teraz. Właśnie w takich okolicznościach, kochaj jeszcze mocniej.
Dziękuję, że czytasz
Lov lov
Inu
fot. Archiwum własne
Wszelkie prawa zastrzeżone. Zabronione jest kopiowanie, tłumaczenie czy modyfikacja jakiejkolwiek części strony, w jakiejkolwiek formie i jakimikolwiek środkami, bez zezwolenia na piśmie autora. Udostępnianie treści możliwe tylko poprzez link, który przekieruje odbiorcę na adres strony autora.
Copyright © Esencja Mnie 2019 - 2024 | Polityka Prywatności